Fotorelacja z wyprawy packraftingowej na Ural Subpolarny.
Była to nasza pierwsza większa wyprawa packraftingowa, a po trochu także bushcraftowa.
Przed wyjazdem, oprócz wiz, musieliśmy załatwić również pozwolenie na wstęp do parku narodowego Jugyd Wa (Югыд Ва) oraz transport z miejscowości Inta w góry (→ Informacje praktyczne).
W planach mieliśmy przejście doliny Balbanju i zdobycie góry Narodnaja (Народная) (1895 m n.p.m.). Następnie chcieliśmy zejść do doliny Manaragi i spłynąć rzeka Kosju (Косъю). Niestety, z uwagi na anormalnie deszczowe lato, a tym samym wysoki stan rzek, zrezygnowaliśmy ze spływu rzeką Kosju. Uznaliśmy, że rzeka może się okazać za trudna dla naszego małego packraftingowego doświadczenia. W zamian zrealizowaliśmy „plan B” który zakładał powrót doliną i spływ (packrafting) rzeką Kożym (Кожим).
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się też w mieście Inta, gdzie na chwilę zatopiliśmy się w sennej atmosferze, wyludniającego się i izolowanego „sewiernego goroda” ( jak rosjanie nazywają miasta na dalekiej północy).
Do miejscowości Inta dotarliśmy pociągami ze Lwowa, z przesiadką w Moskwie (→ Informacje praktyczne). Do Lwowa dojechaliśmy samochodem, który zostawiliśmy na strzeżonym parkingu niedaleko dworca kolejowego.
Na dworcu kolejowym we Lwowie czekamy na pociąg do Moskwy.
Wyprawowa ekipa: Paweł Robert i Karina w pociągu Lwów – Moskwa. Przejazd na tej trasie trwa 24 godziny.
Podróżujemy wagonami najniższej klasy „plackarta” z otwartymi przedziałami. Stan techniczny ukraińskich pociągów wypuszczanych do Rosji pozostawia wiele do życzenia.
W Moskwie musimy przejechać z dworca Kijowskiego na dworzec Jarosławski. Korzystamy oczywiście z moskiewskiego metra.
Dworzec Jarosławski. Z lewej widać dach dworca Leningradzkiego.
Po prawej hotel Leningradzki, jedna z „siedmiu sióstr Stalina”. Po lewej budynek dworca Kazańskiego.
Z Moskwy do Inty jedziemy pociągiem Moskwa – Łabytnangi.
Wagony „płackartne” kolei rosyjskich są w o wiele lepszym stanie niż ukraińskie, mimo iż jedziemy tzw. starymi wagonami sprzed modernizacji.
Wbrew obiegowej opinii spożywanie napojów alkoholowych w rosyjskich pociągach jest zabronione (poza wagonem restauracyjnym). Milicja kolejowa kontroluje porządek w pociągu i potrafi wypisać mandat nawet za picie piwa. Dlatego lepiej uważać i nie afiszować się z tego typu napitkami.
Oczywiście picie piwa w Rosji nie może obyć się bez rybki ;). W czasie dłuższego postoju na stacji Kotłas zaopatrujemy się w odpowiedni zapas wędzonych ryb. Położenie miasta nad dużą rzeką Dwiną powoduje ze wybór gatunków ryb jest bardzo duży co widać na zdjęciu.
Konsumpcja ryby zapakowanej w klasyczny sposób w gazetę. W tym czasie piwo ukryte jest dyskretnie pod stołem.
Poznana współpasażerka uczy nas jak wykonać małe maskotki które nazywa „zajczyki na palczyki”.
Po przejechaniu około 2 tys. kilometrów z Moskwy docieramy do miejscowości Inta. Przed dworcem czekamy na dogadany wcześniej transport w góry.
Żiguli i PAZiki dalej królują na Rosyjskiej „głubińce”.
W końcu podjeżdża nasz transport. Ciężarówka Ural 4320. Pakujemy nasze bagaże na dach razem z innymi grupami rosyjskich turystów.
Mamy do przejechania około 120 kilometrów szutrową drogą. Trasa ta zajmuje około 8 godzin jazdy.
Trasa dojazdu w góry wraz z trasą trekingu i spływu.
Po parudziesięciu kilometrach od miasta widzimy w końcu góry.
Po drodze zatrzymujemy się by obejrzeć panoramę gór na niewielkim grzbiecie Yareneimylk.
Pod nami wstęga wijącej się rzeki Kożym (Кожим).
Widok na wschód na dolinę rzeki Lemwy.
W trakcie przejazdu brodu na rzece Kożym mijamy się ciężarówką która wraca do miasta. Wody w rzece jest wyjątkowo dużo. Na drugim brzegu stoi ciężarówka którą silny prąd rzeki wywrócił parę dni wcześniej.
Część pasażerów wysiada po drodze w bazie „Sanawoż”.
Dojeżdżamy nad jezioro Bolsze Balbanty w okolice bazy „Żelannaja”.
Zakładamy plecaki i w drogę. Waga naszych plecaków na początku wyjazdu wahała się od 20 kg (Karina) do 35 kg (Robert).
Droga znad jeziora pod górę Narodnaja jest błotnista. Wyjątkowo deszczowe lato sprawiło że droga zrobiła się BARDZO błotnista. Miejscami zapadamy się po łydki w błocie, torfie i wodzie.
Rzeka Balbanju wygląda jakby za chwilę miała wystąpić z brzegów.
Rozbijamy namioty nad rzeką za jeziorem. Od razu jesteśmy atakowani przez chmary komarów. Następnego dnia ochłodziło się i komary praktycznie zniknęły. Nie dokuczały nam przez cały następny tydzień.
Kolejny dzień jest bardzo deszczowy. Idziemy w górę doliny mijając „czum” pasterzy reniferów. Czum należy do „brygady” pasterzy z Saranpaul leżącego po wschodniej części uralu.
Zmęczeni całodniowym deszczem nie przechodzimy tego dnia dużo i biwakujemy w środkowej części doliny. Rano następnego dnia powoli przejaśnia się i pakujemy się w dalszą drogę. Na końcu doliny widać nasz cel: górę Narodnaja (Народная)(1895 m n.p.m.).
Przekraczamy bród na rzece Balbanju.
Za brodem mijamy resztki sprzętu górniczego i porzucony wrak transportera GAZ 47. W zboczu góry ponad drogą (na zdjęciu po lewej) znajduje się sztolnia po wydobyciu kwarcu (zasypana). Złoża bardzo czystego kwarcu elektronicznego były do niedawna eksploatowane obok bazy Żelannej. Obecnie kopalnie nie funkcjonuj a dawna baza kopalniana jest teraz bazą turystyczną.
Po południu poganiani przez nadciągającą burzę dochodzimy do wysokości lodowca Balban (z tyłu na zdjęciach) gdzie rozbijamy obóz.
Pod nami dolina Balbanju.
Rano wychodzimy w kierunku Narodnej. Mimo złej pogody liczymy na jej poprawę. Mijamy jezioro Bublik, nazwane tak przez turystów ze względu na charakterystyczny kształt przypominający okrągłe ciastko z dziurką (wyspą) na środku.
Wychodzimy w górę zaśnieżonym żlebem.
Wieloletni śnieg jest podmywany od dołu przez strumień i co jakiś czas „zawala się” tworząc nawet takie niewielkie szczeliny.
Ze żlebu wychodzimy na niewielki płaskowyż na którym błądzimy przez chwilę we mgle by znaleźć właściwą drogę na grzbiet. Na szczęście trasa na grzbiecie jest w miarę wyraźna i oznaczona.
Wysokogórska tundra.
Na grzbiecie na chwilę przejaśnia się i możemy zobaczyć jezioro Goluboye położone po „azjatyckiej” stronie grzbietu.
Dochodzimy do krzyża postawionego na granicy wododziału. Czyli umownej granicy Europy i Azji.
Szczyt Narodnej (1895 m n.p.m.) położony jest po azjatyckiej części grzbietu. Cały zawalony jest badziewiami znoszonymi tutaj przez turystów. Na szczycie nie zabawiamy długo. Po dosłownie minucie zaczynamy zejście, bojąc się że już i tak śliskie mokre kamienie pokryją się lodem. Metalowe części triangułu na szczycie zaczęły już zarastać lodową skorupą.
Zeszliśmy do namiotów przemoczeni i zziębnięci prawie walcząc o życie. Następnego dnia pogoda nie jest lepsza i zostajemy w namiotach. W krótkich okresach przejaśnień staramy się podsuszyć zmoknięte ubrania.
Kolejny dzień jest już w miarę pogodny. Szybko pakujemy się i schodzimy w dół doliny. W trakcie postojów wykorzystujemy słońce i suszymy sprzęt.
Odwiedza nas błąkający się samotny renifer który odłączył się od hodowlanego stada. Mimo iż w republice Komi znajduję się największa w europie populacja dzikich reniferów, to spotkanie z nimi jest praktycznie niemożliwe.
Schodzimy w dół doliną Balbanju.
Skalne ściany pod grzbietem łączącym górę Narodnaja z górą Karpińskiego (1803 m n.p.m.). drugim co do wysokości szczytem Uralu Subpolarnego jak i całego pasma.
Kamieniste dno doliny Balbanju.
Znowu pokonujemy błotniste odcinki doliny. Robert dociążył na zejściu, swój i tak nie lekki plecak, znalezionymi na biwakach „przydasiami”. Zabrał ze sobą m.in. wojskowe wodery ze stroju przeciwchemicznego oraz kapelusze z moskitierami. Rzeczy całkiem przydatne w dalszej części wyjazdu. Rosyjscy turyści zostawiają także w górach spore ilości jedzenia z których również co jakiś czas korzystaliśmy.
Zbliżamy się do jeziora Małe Balbanty.
Jezioro Małe Balbanty.
Pod nami czum pasterzy reniferów. Z tyłu na grzbiecie góry Barkowa (1321 m. n.p.m) widać hałdy białego kwarcu u wylotu starej sztolni.
Łany wełnianki na błotach dna doliny. Z tyłu wdać górę Starikiz (1280 m. n.p.m.) jedną z dwu świętych gór położonych ponad tzw. „doliną przodków” i świętym dla miejscowych koczowników jeziorem Małe Balbanty.
Rośliny górskiej tundry doliny Balbanju. Z lewej u góry malina moroszka (Rubus chamaemorus).
Mijamy znowu czum koczowników.
Górna część doliny Balbanju. Z lewej góra Starukhaiz (1328 m n.p.m.).
Dolina Balbanju jest najpopularniejszym miejscem turystycznym w tej części Uralu a może i na całym Uralu. Niestety ma to przełożenie na ilość śmieci pozostawianych przez turystów. Świadomość ekologiczna wśród dużej części rosyjskich turystów jest na razie niska i conajwyżej kończy się na spalaniu śmieci.
Na postoju pod górą Barkowa można znaleźć kawałki czystego kwarcu czyli kryształu górskiego wydobywanego niegdyś w sztolniach na zboczu góry.
W jeden dzień zeszliśmy spod Narodnej do biwaku nad jeziorem Wielkie Balbanty obok bazy Żelannej.
Po biwaku nad jeziorem zjeżdżamy „okazją” do bazy Sanawoż (Санавож). Baza turystyczna jest prowadzona przez Park Narodowy Jugyd Wa (Национальный парк „Югыд Ва”). Jest to największy park narodowy w Europie.
Pogoda jest fatalna i przez 2 dni cały czas pada deszcz. Z przyjemnością nocujemy w ogrzewanych pomieszczeniach.
Korzystamy też z prawdziwej „ruskiej bani”.
Obsługa bazy zbiera grzyby. Głównie rydze które są następnie moczone przez parę dni w solance.
Można odnieść wrażenie że w bazie trwa niekończąca się impreza. Grupa moskwian przez cały dzień i pół nocy pichci coś pod wiatą zapraszając wszystkich do wspólnego stołu.
Deszczowy dzień wykorzystujemy na zwiedzanie okolic bazy. Wojskowe wodery okazały się być bardzo przydatne w eksploracji mokrej tajgi.
Tajga zachwyca swoją różnorodnością.
Ze względu na wilgotne lato grzybów w okolicy bazy było dosłownie zatrzęsienie.
Paręset metrów od bazy przepływa rzeka Balbaju.
Wybraliśmy się na wycieczkę w kierunku tzw. grot. Idziemy drogą prowadzącą do bazy Żelannej.
Tajga w okolicy bazy Sanawoż była niegdyś zniszczona przez wydobycie złota, a sama baza była początkowo bazą poszukiwaczy złota. Tajga powoli pokrywa niegdysiejsze hałdy żwiru powstałe po wymywaniu złota z osadów rzek Balbanju i Kożym.
Ciekawostka geologiczna – „Groty Balbanju”.
W tym miejscu woda wpływa pod skały. Tworzy się tzw. ponor.
Nieco dalej można zauważyć strumień przepływający pomiędzy skałami na brzegu.
Woda wypływająca spod ziemi tworzy tzw. wywierzysko.
W końcu po dwu dniach prawie nieustannego deszczu nastała pogoda. Na zdjęciu grzbiet Rosomaka ze szczytami Sanaiz (1423 m) i Kolokol (1407 m).
Pozostałości po górniczej historii regionu.
Robert decyduje się nawet na kąpiel w lodowatej Balbanju. Za nim skała Behemot.
Rzeka Balbanju.
Znowu odkrywamy tajemniczy i piękny świat uralskich mszaków, porostów i grzybów. Na zdjęciu po lewej u dołu grzyb goździeniec purpurowy (Alloclavaria purpurea).
Z roślin jadalnych spotkać można brusznice i porzeczki.
Po południu korzystamy z okazji i podjeżdżamy do przeprawy na rzece Kożym.
Wyciągamy w końcu nasze packrafty i pompujemy przy użyciu bardzo lekkich „worków pompujących”.
Na start naszego spływu rzeka Kożym wybraliśmy miejsce nazywane „przeprawą”. Tutaj znajduje się bród przez rzekę na tzw. „Intyńskim trakcie” oraz niewielka baza parku narodowego. Od tego miejsca rzeka nie ma już większych trudności technicznych. Na zdjęciu nasz dwuosobowy packraft Иволга (Wilga) o wadze nieco ponad 3,5 kg.
Po dokładnym przytroczeniu bagażu zaczynamy naszą przygodę na rzece. Robert na jednoosobowym packrafcie Синица (Sikorka) o wadze niecałych 3 kg.
Przed nami przewie 90 km spływu do mostu kolejowego. Pierwsze kilometry rzeki obfitowały w bystrza z wystającymi z nurtu kamieniami tzw. sziwery (szypoty).
Po przepłynięciu paru kilometrów zatrzymujemy się poniżej niewielkiego progu/bystrza „Weszka”.
Na wysokim brzegu zbudowana jest wiata z miejscem na ognisko i biwak. Miejsca takie zostały przygotowane przez park narodowy. W wielu miejscach jest przygotowane nawet drewno na opał.
Zachód słońca przychodził stosunkowo wcześnie, około 20 natomiast wschód następował około 2 w nocy. Spowodowane to było strefa czasową w jakiej znajduje się republika Komi. Jest najdalej na wschód wysuniętym regionem z czasem Moskiewskim (UTC+3).
Poranne zbiory.
Następnego dnia startujemy dosyć późno ze względu na deszcz.
Stosunkowo szybko przechodzimy niewielkie bystrza w których każdy nabrał nieco wody. Fale na największych progach dochodziły do prawie metra wysokości. Oczywiście zdjęć z tych odcinków nie mamy.
Po paru kilometrach nurt uspokoił się i możemy podziwiać widoki wśród których płyniemy.
Wpływamy na spokojne plosa w malowniczym kanionie. Ural Subpolarny to idealne miejsce na packrafting.
Ze względu na częste deszcze nurt nawet w spokojnych miejscach jest silny i nasza średnia prędkość wynosi około 10 km/h.
Płyniemy wzdłuż skał pomnika przyrody nieożywionej Limbekoju (Jarenejskij razrez).
Jak na razie packrafty spisują się bez zarzutu. Są bardzo stabilne na silnych bystrzach nawet załadowane sporym bagażem.
Krajobrazy na brzegu co chwila zmieniają się. Rzeka Kożym jest uważana za jedną z najładniejszych na Uralu. Packrafting lub bikerafting jest chyba najleprzym sposobem poznania tych zakątków Uralu Subpolarnego.
Packraftig staje się coraz bardziej popularny w Rosji. Wyprawy piesze łaczone ze spływami przez dzikie ostępy tajgi były organizowane od zawsze. Kiedyś do spływów używano wykonanych na miejscu ręcznie tratw (ewentualnie zabierano np. dętki), potem ich miejsce zajeły dmuchane katamarany (do dzisiaj ich stelaż niektórzy wykonują na miejscu z drewna). Teraz wraz z rozwojem nowoczesnych materiałów coraz częściej można spotkać na rosyjskich rzekach właśnie packrafty. Ich główną zaletą jest oczywiście bardzo niska waga pozwalająca znacząco zmniejszyc wagę ekwipunku, lub zwiękrzyć np. ilość zabieranego jedzenia.
Dopływamy do uroczyska Poslednjaja Tonja (Последняя Тоня). Było to ostatnie miejsce na rzece dokąd dopływali rybacy na łódkach wiosłowych (od dołu rzeki), w którym była odpowiednia głębina (toń), do połowu ryb sieciami.
Przybijamy do brzegu obok miejsca biwakowego.
Wieczorne mgły nad Kożymem.
Suszymy rzeczy po całodniowym spływie.
Romantyka tajgi 😉
Śniadanie z „darami” przyrody. Sos grzybowy i świeży czosnek.
Rano wyraźnie widać toń rzeki pod skałami.
Płynąc dalej trafiamy na coraz większe wyspy. Przed nami Wyspy Głodne (о.Голодный). Według jednej z wersji nazwa ta pochodzi od więźniów łagrów pozostawianych na tych wyspach dla połowu ryb.
Na tym odcinku rzeka jest już całkiem spokojna i praktycznie nie ma bystrz.
Packrafting we współczesnym wydaniu jest wynalazkiem amerykańskim, ale świetnie przyjmuje się też w krajach gdzie warunki geograficzne narzucają wykorzystywanie rzek przy długich wyprawach w dzikie ostępy. Packrafting stał się popularny np. w krajach skandynawskich.
Skały Lolaszor.
Krótki postój na brzegu.
Dzwonek okrągłolistny (Campanula rotundifolia).
Postój przy skale Deduszkina Izba.
Rzeka skręca na południe opływając grzbiet Zachodnich Saledów (Западные Саледы).
Płycizny zarośnięte są charakterystycznymi lepiężnikami z gatunku Petasites radiatus.
Ze względu na duże liście popularnie nazywane są one łopianami.
Po południu dopływamy do kolejnego biwaku – Dżagalszor.
Przed nami widać kolejny z równoległych grzbietów Uralu – grzbiet Maldyiz (Малдыиз). Najwyższym szczytem jest Krasnyj Kamen (Maldy) (1099 m).
Uralska tajga.
Grzyby znalezione w okolicach biwaku.
Robert jako dumny grzybiarz.
Codzienna porcja duszonych grzybów przygotowanych na ognisku.
Zachód słońca nad Kożymem.
Kolejny dzień na rzece przywitał nas silnym przeciwnym wiatrem. Żeby utrzymać jakąś prędkość na rzece musieliśmy tym razem mocno wiosłować.
Zbliżamy się do ujścia rzeki Durnej. Z lewej strony doliny rzeki Durnej rozciąga się grzbiet Zachodnie Saledy. Wysokość najwyższych szczytów w tym grzbiecie wynosi nieco ponad 1200 m.
Z prawej strony doliny Durnej rozciąga się grzbiet Maldyiz.
Za ujściem Durnej rzeka skręca na północ meandrując wokół końcówek grzbietu Maldyiz.
Na skałach widoczna jest linia maksymalnego poziomu rzeki. Jak widać w trakcie wiosennych roztopów poziom wody może być nawet 2 m wyższy od obecnego.
Zbliżamy się do kolejnego miejsca biwakowego ukrytego w lasku na niewysokim brzegu.
Dolina rzeki Durnej (Дурная).
Stara altanka na miejscu biwakowym.
Parę chwil w lesie i grzyby na kolację nazbierane.
Wieczór znowu przynosi zmiany w pogodzie.
Burza przechodzi bokiem.
Kolejnego dnia płyniemy rzeką meandrującą w głębokim kanionie.
Skały w okolicy ujścia potoku Palnikszor.
Pierwsze współczesne packrafty były przerobionymi lekkimi pontonami ratowniczymi. Z biegiem czasu i rozwojem technologii materiałowych (nylon powlekany termozgrzewalnym poliuretanem) ich kształt wyewoluował w coś przypominające trochę kajak górski. Stały się o wiele bardziej stabilne i „szybsze”.
Skała Kajuknyrd czyli „dziób łodzi”(od słowa kajuk – łódz (jęz. Komi)). Za skałą rzeka zawraca o prawie 180°.
Lądujemy na małej wysepce by zrobić rekonesans trudniejszego odcinka rzeki tzw. „Maruskinej Truby”.
„Maruskina Truba” to bystrze na rzece w wąskim przesmyku pomiędzy wysepką a brzegiem. Z brzegu do wody wpada paru metrowy malowniczy wodospad. Przepłyniecie bystrza okazało się bezproblemowe dla naszych packraftów.
Wpływamy znowu na rozległe i spokojne plosa.
Dopływamy do kolejnego miejsca biwakowego przy ujściu potoku Oszjel.
Na biwaku robimy sobie dzień przerwy w spływie.
Mamy w końcu czas wyprać swoje brudne rzeczy.
Wybieramy się na krótką wycieczkę po okolicy. Z wysokiego brzegu rozciągają się ciekawe widoki na rzekę.
Rzeka Kożym – Кожим (Кожым).
„Grzybowy konkwistador” ;).
W lesie znaleźliśmy poroże (zrzut) dzikiego renifera.
Uralska tajga wygląda jak las z bajki.
Z drzew zwisają długie nitki porostów.
Świat grzybów i porostów jest nieporównywanie bogatszy w porównaniu z naszymi lasami.
Mieliśmy już dość „normalnych” grzybów czyli głównie czerwonych kozaków. Robert wziął przykład a Rosjan którzy zjadają prawie wszystkie grzyby i nazbierał takich pseudo „bieli”. Rosjanie nazywają je „grudzami” i bardzo je cenią. Te okazały się to być gołąbkami smacznymi (Russula delica) które prawdziwymi grudzami (mleczajami) nie są. Po długim gotowaniu były całkiem zjadliwe choć słowo smaczne nie do końca do nich pasuje.
Wieczorem dopłynęła do biwaku grupa Rosjan z którymi jechaliśmy w góry i których spotykaliśmy po drodze przez cały wyjazd. Rosjanie pływają głównie na takich dmuchanych katamaranach. Sprzęt ten jest bardzo stabilny i bezpieczny na górskich rzekach ale dosyć ciężki. Ten czteroosobowy katamaran ważył powyżej 30 kg.
Płyniemy dalej. Rzeka po paru dniach pogody uspokoiła się i poziom wody powoli opada.
W końcu zrobiło się ciepło i słonecznie. Można płynąć i opalać się jednocześnie.
Mijamy skałę Rif.
Skała Monah (Mnich).
Ciekawe odsłonięcie warstw skalnych. W skałach osadowych w tym rejonie występują przewarstwienia węgla kamiennego.
Mijają nas Rosjanie na katamaranach.
Postanawiamy skorzystać z ciepłej słonecznej pogody i zrobic sobie jeszcze jeden postój na wyspie o nazwie Duża (o. Bolszoj).
Robert po dwóch tygodniach bez piwa wysechł na wiór 😉
W otoczakach na wyspie znaleźć można skamieniałości amonitów.
Ciepła pogoda ma swoje minusy. Na wyspie dopada nas olbrzymia ilość meszek krwiopijców. Trudno się przed nimi bronic i musimy chodzić ubrani od stóp do głów.
Robert czując zbliżającą się cywilizację włożył swoją najlepszą wizytową koszulę.
Przed nami most kolejowy na rzece Kożym.
Nad rzeką znajduje się osiedle „dacz” mieszkańców Inty.
Suszymy i pakujemy sprzęty do spławu.
Domki nad rzeką.
Jest tu nawet oddział „Sberbanku Rosiji”.
Stary barak na przystanku kolejowym „1952 km”. Posadowiony jest na torach bocznicy prowadzącej niegdyś do miejscowości Kożym Rudnik. Nazwa stacji jest odległością od Moskwy na trasie „Północnej żelaznej drogi” prowadzącej do Workuty i Labytnangi. Odcinek pomiędzy Peczorą a Workutą ukończono „na szybko” po rozpoczęciu „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” kiedy przemysłowi bardzo potrzebny był węgiel z Workuty i Inty.
Obok torów znajduje się nowoczesna wiata przystankowa i „ubernowoczesne” przenośne perony ułatwiające wsiadanie do pociągu. Perony te tylko z wyglądu przypominają stare emaliowane garnki. Tą linię kolejową budowano wykorzystując niewolniczą pracę więźniów łagrów. Ilu ich przy tym zginęło trudno określić, chociaż dzisiaj często określa się ta trasę jako drugą „drogę na kościach”.
Obok stacji znajduje się opuszczona miejscowość Kożym Rudnik. Miejscowość zaczynała swoje istnienie jako łagier. Na krótko istniała tu także kopalnia węgla. Potem była ona bazą dla geologów i górników, poszukujących i wydobywających kwarc i złoto w górach. Mieszkało tam około 4000 ludzi. Z miejscowości tej biegła wówczas jedyna droga w góry tzw. „Kożymski trakt”. Po wybudowaniu drogi z Inty w połowie lat 80-tych miejscowość bardzo szybko się wyludniła i oficjalnie została zamknięta w 2004 roku.
Dzisiaj oficjalnie w wiosce mieszka parę osób. Większość starych domów traktowanych jest jako letnie dacze. Dużo osób przyjeżdża tam by móc legalnie i nielegalnie łowić ryby. Robert w poszukiwaniu wody trafił do domu „rybaka” suszącego łowione w Kożymie lipienie. Ryby te których połów na terytorium Parku Narodowego jest zabroniony są uważane za miejscowy delikates.
Robert wrócił z wyprawy po wodę z dwoma nowymi kolegami ich wspaniałym „kołchoźnym” wehikułem marki IŻ. Wszyscy byli „prawie” trzeźwi i bardzo gościnni. Zapraszali nas na nocleg do siebie ale grzecznie odmówiliśmy.
W końcu wróciliśmy do Inty gdzie mieliśmy jeszcze dwa dni oczekiwania na pociąg. Inta to jak widać miasto elektromobilności. Herb miasta łączy symbole północy (renifer i zorza polarna) z historią miasta (hałdy i baszta wodna).
Baszta wodna stała się symbolem miasta. Wybudowana została w latach 1953-54 siłami więźniów GUŁagu. Jej projektantem był Szwed więziony w Intyjskim łagrze Artur Tamwelius. Teraz w tej wysokiej na 55 metrów wieży mieści się muzeum „Politycznych Represji”.
Miasto początkowo (od lat 30 XX w) było siedzibą oddziału GUŁagu tzw. „Intałagu” który obsługiwał kopalnie węgla kamiennego. Dopiero w roku 1954 oficjalnie utworzono miasto w którym mogli zamieszkać „wolni” robotnicy. Z tego okresu pochodzi drewniana zabudowa przy ul. Kirowa. Łagier przestał istnieć w 1957 roku aczkolwiek większość mieszkańców stanowili nadal amnestiowani więźniowie nie mogący wrócić do swoich domów. Duża część „zeków” pochodziła z Ukrainy zachodniej i była represjonowana za członkostwo w „bandach” walczących z władzą Radziecką.
Zbliża się wielkie święto i ludzie w czynie społecznym malują krawężniki i brzozy !!
Remontowany jest też obowiązkowy pomnik Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dumny napis z tyłu „Nikt nie został zapomniany, Nic nie zostało zapomniane”. Na takie patriotyczne cele władza nie oszczędza pieniędzy.
Siergiej Kirow osłania się od deszczu swoja wielką dłonią.
„60 lat kompanii Intaugol” Niegdyś miasto utrzymywało się z licznych kopalni węgla kamiennego obecnie zamkniętych. Przedsiębiorstwo „Intaugoł” upadło w 2018 roku. Liczba ludności spada lawinowo od 60 tyś w 1990 do ok. 25 tys.
Jak widać ogrzewanie garażu jest ważne w tym klimacie.
„Gwiezdne miasteczko”. Z tyłu widać jedyną świątynię istniejącą w centrum Inty – „Cerkiew „kontenerową”. Prawdziwie świeckie socjalistyczne miasto Inta powoli ulega ureligijnieniu.
Miasto przygotowywało się do świętowania rocznicy 100 lat Republiki Komi.
Na głównym placu od rana budowana jest scena dla świątecznych koncertów.
Spotykamy panie w ubrane w tradycyjne stroje Komi. Mimo iż wg statystyk tylko ok. 11% mieszkańców jest narodowości Komi to jednak wielu mieszkańców kontynuuje lokalne tradycje.
Przed miejską biblioteką trafiamy na jakąś oficjalną imprezę. Panie czekają na kogoś z chlebem i solą.
Przed biblioteką stoi tez taki ręcznie wydziergany koszyk z wiszącym w centrum wielkim komarem ;).
W końcu zjawiają się „szyszki”. W środku mer miasta a z boków „urzędnicy ze stolicy”.
Rozpoczynają się koncerty.
Miasto obchodziło w tym roku również 65 rocznicę powstania.
Lokalne rękodzieło.
Są przedstawiciele szkół wojskowych przyciągający młodzież możliwością pobawienia się bronią. Stopień „zmilitaryzowania” rosyjskiego społeczeństwa jest ogromny. Dzieci są przyzwyczajane do broni i do tego że służba wojskowa jest patriotycznym obowiązkiem. Zresztą dla wielu młodych z prowincji „kontrakt” wojskowy jest najlepszą i często jedyną możliwością znalezienia stałej i dobrze płatnej pracy.
Obok straganów z rękodziełem stał renifer „zero waste” z butelek PET.
„Ozornyje Haski Golubye Glazki”.
Przebieramy się w stroje teatralne.
Robert przebiera się za „tatarzyna”.
Impreza trwa do późnego wieczoru.
O godzinie 21 na placu zebrało się chyba pół miasta by zobaczyć „salut” czyli pokazy ogni sztucznych.
W końcu żegnamy Intę i wsiadamy do pociągu do Moskwy. Tym razem jedziemy „nowymi” wagonami.
Dłuższy postój w miejscowości Kotłas.
Lenin przed dworcem w Kotlasie.
„Red not bad”.
Na stacji zaopatrzyliśmy się znowu w wędzone ryby.
Znowu w Moskwie. Jedziemy na stacje Kijowską oddać bagaże do przechowalni. Wejście do stacji metra Kijowska. Metro moskiewskie dalej nosi nazwę metra im. Lenina.
Metro jest jakby żywym muzeum poprzedniej epoki która niepostrzeżenie wraca do Rosji.
Niekończące się schody ruchome.
Lenin i komunistyczne dyrdymały o „wiecznej przyjaźni” między narodami Ukrainy i Rosji są już nieco nieaktualne.
Stacja ukończona została w 1954 roku. Ponad 40 stacji metra zostało pomnikami architektury.
Przedstawieni na mozaikach Chmielnicki i Szewczenko byli niegdyś socjalistycznymi bohaterami Ukraińskiej Republiki Ludowej.
Plac czerwony był zamknięty z powodu jakieś wielkiej patriotycznej imprezy. Możemy tylko obejść Kreml i obejrzeć sobór Wasyla Błogosławionego od dołu.
Widok z pomostu widokowego nad rzeką Moskwą. Widać monumentalny wieżowiec na Wybrzeżu Kotielniczeskim. Pierwszą z „Siedmu Sióstr Stalina”.
Teatr Estrady (Variete).
Nowa Rosyjska religia państwowa – „Pobiedobiesie”, tworzy własnych świętych. Jak widać św. Krzysztof został przerobiony na radzieckiego oficera z mieczem w ręku. Propaganda jest ważniejsza od remontów i w namalowaniu muralu nie przeszkodziła nawet zniszczona i obdrapana ściana. Kolejne zwycięstwo rosyjskiego człowieka nad burżuazyjnymi przyzwyczajeniami!
Świętymi państwowymi i religijnymi we współczesnej Rosji mogą zostać wszystkie ważne postacie z historii, bez względu na ich polityczne i społeczne funkcje. Z równymi względami czci się „białych” i „czerwonych”. Każdy Rosjanin może sobie znaleźć postać historyczną która mu odpowiada. Na zdjęciu pomnik cara Aleksandra II obok soboru Chrystusa Zbawiciela.
Sobór Chrystusa Zbawiciela został odbudowany w latach 90 tych XX w. Wcześniejsza budowla została zniszczona w 1931 roku. Planowano w tym miejscu budowę megabudowli: Pałacu Rad. Na szczycie tego ponad 400 metrowego budynku miała stanąć 100 metrowy posąg Lenina. Wybuch wojny przerwał budowę a materiały z niej zostały przekazane m.in. na budowę linii kolejowej do Workuty (np. most na rzece Kożym).
Jedynym zrealizowanym elementem Pałacu Rad jest istniejąca do dzisiaj „Kremlowska stacja paliw na Wolchonce”. Wybudowana w stylu „art deco” stacja działa do dzisiaj jednak jest otwarta tylko dla samochodów rządowych, stąd nazwa „kremlowska”.
Po całodziennym zwiedzaniu Moskwy wróciliśmy na dworzec. Wsiadamy znowu do ukraińskiego żółto-niebieskiego pociągu do Lwowa. We Lwowie jeszcze tylko odebraliśmy z parkingu i naprawiliśmy nieco kapryśny samochód który dowiózł nas do domu.
Na koniec film z wyjazdu:
Disqus Comments